"Billy Budd" Benjamina Brittena w reż. Annilese Miskimmon w Teatrze Wielkim - Operze Narodowej w Warszawie. Pisze Anna S. Dębowska w Gazecie Wyborczej.
"Billy Budd" Benjamina Brittena w Operze Narodowej w Warszawie to pasjonujące widowisko muzyczne o konflikcie głosu serca i obowiązku. Brawa dla reżyserki Annilese Miskimmon, dyrygenta Michała Klauzy i śpiewaków, zwłaszcza dla polskiej części obsady. "Billy Budd" (1951) jest pod wieloma względami wyjątkową operą. To trudne wyzwanie dla słuchaczy przyzwyczajonych do melodyjnej opery włoskiej - bohaterowie często posługują się melorecytacją w języku angielskim, orkiestra żegluje od jednego motywu przewodniego do drugiego, a ich lapidarność nie daje nadziei na to, że pojawi się jakaś łatwo wpadająca w ucho melodia, którą będzie można nucić później podczas nakładania makijażu przed lustrem. Muzyka u Brittena współtworzy następstwo zdarzeń, buduje napięcie, zarazem napędza akcję i ją ilustruje. W tym sensie Brittena można uważać za odległego następcę idei dramatu muzycznego sformułowanej pod koniec XIX w. przez Richarda Wagnera.