„Policja. Noc zatracenia” Sławomira Mrożka i Andrzej Saramonowicz w reż. Andrzeja Saramonowicza w Teatrze Bagatela. Pisze Mateusz Leon Rychlak w Teatrze dla Wszystkich.
,,- Jego siła mnie urzekła!
Duch narodu…
– Widmo z piekła!’’
Stanisław Wyspiański ,,Wesele’’ akt II scena XXV
Jak arcypolicja walczy z bezrobociem? Dlaczego arcynaród znika? Idealne kostrukty stają się w pewnym momencie zupełnie zbędne. Na taki fakt zwraca uwagę Andrzej Saramonowicz w spektaklu ,,Policja. Noc zatracenia’’ w Teatrze Bagatela, który składa się z dwóch jednoaktówek: pierwsza na podstawie scenariusza Sławomira Mrożka, druga autorstwa samego reżysera. Jak się razem przedstawiają? Doprawdy absurdalnie, czyli zgodnie z zamysłem twórców. Akcja osadzona w bliżej nieokreślonej teraźniejszości nawiązuje nitkę rozważań o bezsensowności dążenia do ideału. Każdy z aktów potraktuję jako osobny element, gdyż stanowią łączące się w kilku punktach, ale niezależne od siebie historie.
W ,,Policji’’ Sławomir Mrożek wykazywał paradoks istnienia policji, która sama pozbawia się pracy, im wydajniej pracuje tym mniej staje się potrzebna. Bohaterowie, w nawarzonym przez siebie samych kotle, rozpaczliwie poszukują rozwiązań, które doprowadzają do jeszcze większego uparanoicznienia sytuacji. Do tak skomplikowanej przestrzeni dramaturgicznej wpuszczeni zostają aktorzy… i co czynią? Nadają postaciom dodatkowej wielowymiarowości, która całkowicie przyprawia o zawrót głowy.
Przede wszystkim Michał Kościuk w roli Naczelnika kreuje postać, w której po pierwszym krótkim epizodzie odrazy zaczyna dostrzegać się poważne rysy, wewnętrzną i ukrytą bezradność, a czasem niezrozumienie, podobnie Adam Szarek, jako Spiskowiec/Porucznik, wręcz prowokacyjnie niewiarygodnie buduje otoczkę świeżo nawróconego, a potem wiernego sługi reżimu. Gdyby nie takie poprowadzenie tych postaci stałyby się zupełnie płaskie, groteskowe i śmieszne, a zyskują charakter i głębię, którą dostrzeże uważne oko. Z kolei Patryk Szwichtenberg jako Sierżant i Marcel Wiercichowski jako Generał równoważą tę skomplikowaną nadbudowę psychologiczną, będąc otwarcie takimi, za jakich się ich postrzega w danym momencie akcji. W przypadku roli Sierżanta następuje przełamanie z ofiarnego służbisty na złamanego więźnia, ale pomimo skomplikowanej warstwy przemiany, również psychologicznej, całość podana jest tak przejrzyście, by nie zaprzątać widzowi głowy niepotrzebnymi aluzjami do nieistniejących opcji rozwoju sytuacji.
Teoretycznie w podobnym zamyśle, ale w zupełnie innym duchu prezentuje się ,,Noc zatracenia’’. Tutaj zdecydowanie bardziej niż absurd króluje groteska, co wyraża się zarówno na płaszczyźnie tekstowej, jak i aktorskiej. Wobec wszechwładnego, a pozostającego w cieniu Infanta (Marcel Wiercichowski), premier kraju przyjmuje rolę niezbyt rozgarniętego Lokaja (Adam Szarek), a szefową służb specjalnych jest cybergosposia i jednocześnie Kucharka (Kaja Walden) ,,zaprogramowana’’ na język wzorowany wiejską gwarą, przetykaną niemieckojęzycznymi wtrętami.
O ile w poprzedniej części akcja miała przytłaczający wstęp i z czasem nabierała coraz większej absurdalności, w „Nocy zatracenia” jest odwrotnie. Poziom absurdu nabudowany w akcie pierwszym opada w kierunku groźnego finału. W interesujący sposób jest to skontrapunktowane znikającą scenografią (za nią i projekty kostiumów odpowiedzialny jest Alek Janicki), im bliżej finału tym mniej fizycznych obiektów znajduje się na scenie (ma to swoje uzasadnienie fabularne, ale nadal taki zabieg techniczny wywiera wrażenie).
Już pod koniec pojawia się znienawidzony przeciwnik polityczny Infanta – Leon (Patryk Szwichtenberg), a wreszcie groźna, bezimienna, ustrojona w czarno-bury worek postać, w którą wciela się Michał Kościuk. To ona ostatecznie rozwiązuje akcję, powracając z martwych mówi o odwróceniu się porządku, o zaprzeczaniu naturalnym prawom za pomocą absurdów kreowanych przez teraźniejszość. Wszystko na czarnej scenie niemal pozbawionej już scenografii, w ciemności oświetlonej punktowym reflektorem przywodzi na myśl estetykę związaną ze Stanisławem Wyspiańskim i chochołem, w swojej mrocznej, symbolicznej odsłonie.
Przez cały spektakl jesteśmy przeprowadzani parabolicznie od momentu, w którym realnie możemy się znaleźć, przez hiperabsurd arcypolicji i arcynarodu do ostatecznego unicestwienia. Wszystko spaja dodatkowa klamra kompozycyjna, która łączy pierwszą scenę ,,Policji’’ i jedno z ostatnich zdań wypowiedzianych w ,,Nocy zatracenia’’.
Spektakl ,,Policja. Noc zatracenia” wbrew temu co napisano w programie nie do końca jest czarną komedią. Gdyby pozbawić go w zasadzie nielicznych elementów nawiązujących do rzeczywistości społeczno-politycznej to okazuje się, że pod tą przykrywką kryje się komedia absurdu, operująca komizmem głównie na płaszczyźnie samej koncepcji wydarzeń, a nie w rzeczywistej warstwie literackiej.