"Ostatnich dni ludzkości" nie prześcignął żaden z teatralnych katastrofistów XX wieku. Na tle lamentu nad repertuarowym ubóstwem teatrów tym głośniej powinna się rozlec eksplozja prawdziwej bomby - u schyłku sezonu Teatr Powszechny wystawił po raz pierwszy w Polsce jeden z najważniejszych dramatów XX wieku: "Ostatnie dni ludzkości" Karla Krausa. W polskiej perspektywie Kraus może wydać się osobliwą krzyżówką Franza Fiszera z Witkacym. Jego "Ostatnie dni ludzkości" są - w dosłownym sensie - opowieścią o końcu świata. "Strzaskany został ziemski obraz Boga" - konkluduje tam bezlitosny Malkontent (Władysław Kowalski) będący autorskim porte parole. Konstrukcja sztuki o takim przesłaniu musi być jedyna w swoim rodzaju. "Przedstawienie tego dramatu, które według ziemskiej miary czasu zajęłoby dziesięć wieczorów, pomyślane jest dla teatru na Marsie" - taką antyreklamą opatrzył "Ostatnie dni" sam Kraus. Odegranie na Ziemi tego b
Tytuł oryginalny
Apokalipsa Karla Krausa
Źródło:
Materiał nadesłany
Wiadomości Kulturalne nr 27