- U Szajny czy Grzegorzewskiego, wobec silnej wizji reżyserskiej, aktor był zaledwie jednym z elementów przedstawienia. Gdy zobaczyłam Łomnickiego zrozumiałam, jak ważny może być aktor, który staje się pulsem tekstu - mówi IRENA JUN.
Wiktoria Siedlecka: Gdzie jest źródło Pani niezwykłej wrażliwości na poezję? Irena Jun: Moja Matka karmiła mnie poezją, zanim umiałam czytać i pisać. Sama pięknie recytowała. Myślę, że jej nie dorównuję. Podczas okupacji mój ojciec dzierżawił niewielki majątek na Lubelszczyżnie. Przed wojną był sędzią, a potem adwokatem. Miał bardzo ładny głos i dykcję. Rodzice urządzali domowe czytania poezji. Pamiętam Leśmiana i Norwida. W czasie wojny w naszym domu znajdowali schronienie poeci. Życie towarzyskie na wsi to nie tylko wzajemne odwiedziny, ale także wieczory, podczas których śpiewano i recytowano. W zimie osoba grająca na fortepianie trzymała nogi w pudełku ze szmatami, żeby te nogi nie zmarzły. Było biednie, a jednak był to salon artystyczny. Mama mówiła Bema pamięci rapsod - żałobny, zaplatając mi cienkie warkoczyki, a później, kiedy już gorzej nam się powodziło, obierając kartofle. Bałam się tego wiersza okropnie: "(...)