Kiedy przed dwudziestu laty zasiadałem w teatrze na premierze prasowej, moje miejsce było w następnym rzędzie za redaktorem naczelnym. Przez dwie minuty po skończonym akcie nie wolno było wychodzić do palarni, Naczelny przechylał się bowiem do przodu, gdzie siedziała Wysoko Postawiona Osoba, aby wysłuchać opinii. Wyglądało to tak. Po pierwszym akcie naczelny odwracał się do mnie i mówił: będziemy objeżdżać. Pryncypialnie! Po drugim akcie, polecenie: sztuka nie jest taka zła. Napiszemy obojętnie. Kiedy po trzecim akcie na twarzy Wysoko Postawionej Osoby zajaśniał umiech zadowolenia, a dłonie złożyły się do oklasków, naczelny promieniał: a nie mówiłem - świetna sztuka. Możemy pisać z entuzjazmem. No i pisaliśmy. I nie było potem kłopotu. A dziś? Kogo się radzić? Kogo pytać? Szukałem takich po ostatniej premierze. Wśród publiczności. Kolega, niby przyjaciel, na moje pytanie co sądzi o sztuce powiedział: przecież to ty jesteś recenzente
Tytuł oryginalny
Apetyt na Iwonę...
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Wieczorny nr 122