Zaczęło się zwyczajnie, żeby nie powiedzieć: banalnie. Do miasta przybył zakontraktowany z zewnątrz nowy dyrektor teatru i jednym z pierwszych dekretów zarządził ogłoszenie konkursu otwartego na sztukę o mieście. Zapewne postanowił symbolicznie ucałować ziemię, na której się osiedlił, pokłonić się miejscowym, wkupić się - w najlepszym sensie słowa - w lokalne spory i tematy. By tak rzec, naturalizować się przez historyczny hołd. Sam też, wraz z grupą współpracowników, wziął się do reżyserowania sztuki, która konkurs wygrała. Ciekawe, w którym momencie, czy jeszcze w fazie przygotowawczej, czy już w próbach, zorientowali się, że zadanie jest niewykonalne. Że sztuka o mieście mówi w gruncie rzeczy o niemożności napisania sztuki o mieście. Że hołd może być tylko antyhołdem. Że niepodobna bez głębokiego zaprzeczenia sobie samym wykpić się z postawionego zadania poczciwie pastelowym obrazkiem z przeszłości, ponieważ ani przesz
Tytuł oryginalny
Antyhistoria Teodora Sixta
Źródło:
Materiał nadesłany
Dialog nr 6/2007