"Antygona w Nowym Jorku" Janusza Głowackiego dzieje się w paskudnym, zaśmieconym parku Tompkins Square, po wschodniej stronie dolnego Manhattanu, dokąd lepiej nie chodzić wieczorem. Jej bohaterowie to Vladimir i Estragon z "Czekając na Godota" Becketta albo AA i XX z "Emigrantów" Mrożka. Tutaj są nowojorskimi bezdomnymi, którym, parę lat temu, rzecznik prasowy rządu, minister Jerzy Urban zaoferował w imieniu PRL śpiwory. Sasza to Żyd, niegdyś malarz abstrakcjonista z Leningradu (obecnie Petersburg), drugi, Pchełka, to polski, głupi cwaniaczek. Jest jeszcze Antygona - Portorykanka, która w tym świecie bez wartości próbuje odnaleźć miłość i godność wyrażającą się w rytuale pogrzebu. Jest też Przodownik Chóru - nowojorski policjant, który w warszawskim przedstawieniu wygląda zupełnie jak porucznik Kojak z serialu, niegdyś równie u nas popularnego jak "Stawka większa niż życie". Niedaleko od Tompkins Square, na tak samo okupowanym przez bezdomny
Tytuł oryginalny
Antygona z Nowego Jorku
Źródło:
Materiał nadesłany
Spotkania nr 8