„Antygona w Molenbeek” Stefana Hertmansa w reż. Anny Smolar w Teatrze Dramatycznym w Warszawie. Pisze Rafał Turowski na stronie rafalturow.ski.
Takie właśnie spektakle jak ten mogłyby ściągać widzów na jedną z czterech scen TD (najlepiej – co miesiąc, bo największy teatr bogatego miasta dawałby – jak niegdyś - premiery co miesiąc). Widzowie przychodziliby tłumnie, bo Dramatyczny szanowałby ich inteligencję, opowiadałby o czymś ważnym przez pryzmat dotychczas im nieznany w przedstawieniach, które powstawałyby na podstawie wartościowych tekstów, z reżyserią i aktorstwem na najwyższym poziomie i - w kompletnych kostiumach.
Tak mogłoby być, ale - nie było, naprawdę szkoda tych dwóch lat. Za Wojciecha Farugę & co. trzymamy mocno kciuki i - gratulujemy odwagi.
Współczesna Antygona, mieszkająca na przedmieściach Brukseli Nouria (Marianna Linde), także chce pochować brata, terrorystę samobójcę, zderza się jednak z bezwzględnym prawem i brakiem empatii (role prawnika, prokuratora i pozostałe – Michał Sikorski). Nie chciałbym być kontrowersyjny, ale ten brak współczucia jest jednak zrozumiały… Nie jest to jednak – szczęśliwie – spektakl o nieporozumieniach europejsko-imigranckich. To przedstawienie o bólu, wściekłości i bezsilności, któremu reżyserka nadała formę właściwie kameralnej opery (muzyka Jana Duszyńskiego, wykonanie Maniuchy Bikont), w której dźwięk jest trzecim – wydaje się, że równorzędnym - bohaterem tego owszem, momentami formalnego, ale i poruszającego przedstawienia.