Widzowie siedzą w fotelach, kontemplując cicho płynącą z głośników muzykę znaną już wielu z Cytadeli oraz opuszczoną żelazną kurtynę przeciwpożarową z pofalowanej blachy. Ten "rekwizyt" często gra w Teatrze Polskim budząc uzasadniony respekt jako rzecz niewątpliwie... solidna.
"Antygona" Teatru Polskiego pokazana w lipcu na Cytadeli była poprzedzona wędrówką publiczności poprzez tereny dotknięte wojną. Dosłownie i metaforycznie - przez widowiskowe, teatralne działania. Otwarcie bramy w Małej Śluzie przy wtórze wyjącej syreny, ogłuszająca, budząca grozę muzyka elektroniczna z głośników rozstawionych wzdłuż drogi, świece w ruinach i leżące w rzędach czarne worki ze zwłokami zabitych, strzały z karabinów, całe serie strzałów, wielka polana wypełniona pochodniami, bijący larum Dzwon Pokoju... Publiczność wędrująca alejką wyglądała jak rzeka uchodźców z miasta. Wielkie ludzkie nieszczęście zostało uzmysłowione, poruszając do głębi i budząc gorzkie refleksje. Niepotrzebny krzyk i kurtyna milczenia Samo przedstawienie w amfiteatrze wzbudziło raczej niesmak. Aktorzy niepotrzebnie krzyczeli do noszonych przy sobie niewidocznych mikrofonów, niwecząc szansę na niezwykłe wydarzenie: wyciszone, konfesyjne przedst