"Antygona. Edyp" wg Sofoklesa w reż. Adama Nalepy, spektakl dyplomowy studentów Akademii Teatralnej w Warszawie, na 39. Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi. Pisze Krzysztof Krzak w Teatrze dla Wszystkich.
Na 39. Festiwalu Szkół Teatralnych w Łodzi zagościł kolejny spektakl dyplomowy przygotowany przez studentów Akademii Teatralnej im. Aleksandra Zelwerowicza w Warszawie. Tym razem Adam Nalepa wraz ze studentami aktorstwa dramatycznego sięgnął po klasykę sensu stricto, czyli po dwie sztuki Sofoklesa.
Pomysł połączenia w jednym przedstawieniu dwóch sztuk, stanowiących swoisty dyptyk, wydaje się bardzo ciekawy, gdyż daje widzowi możliwość poznania w całości historii rodu Lajosa, Edypa, Kreona i Antygony. Przedstawienie „Antygona. Edyp” rozpoczyna się w momencie, gdy władzę w Tebach przejmuje, po śmierci Lajosa, król Edyp, kochany przez naród i wiodący spokojny żywot, mając u boku żonę Jokastę, córki (Antygonę i Ismenę) oraz synów (Polinika i Eteoklesa). Ale to wszystko trwa do czasu, gdy o sobie daje znać przepowiednia, czyli Los, który w czasach starożytnych miał decydujący wpływ na życie ludzi. Popełniona onegdaj przez Edypa, choć całkiem nieświadomie, zbrodnia, powoduje, że na Teby i na jego rodzinę spadają kolejne klęski, a on sam popada w obłęd, dokonuje samooślepienia. Musi oddać władzę swojemu szwagrowi, Kreonowi, który władzę sprawuje twardą ręką, za nic mając nawet prawa boskie, które stawia niżej niż własne rozporządzenia. Przeciwstawia mu się Antygona, a jakie są skutki tego buntu większość z nas doskonale wie, bowiem tragedia Sofoklesa (tu grana podobnie jak „Edyp” w przekładzie Antoniego Libery), mimo wielu zawirowań zwanych reformą oświaty, utrzymuje się w kanonie lektur szkolnych.
Nie chcę być złym prorokiem, ale gdy przekaz przedstawienia Adama Nalepy z Akademii Teatralnej w Warszawie dotrze do „możnych tego świata” sytuacja może ulec zmianie, bowiem nie trzeba być wybitnym intelektualistą, by dostrzec o kim, za kim i przeciwko komu jest to przedstawienie. I nie mówię bynajmniej o odniesieniach do pandemii, która to powodowała kilkukrotne odwołanie premiery tego spektaklu w Teatrze Collegium Nobilium, a czego obrazem są noszone przez młodych aktorów maseczki, mierzenie temperatury postaciom pojawiającym się na scenie czy odkażanie rąk.
Bardziej chodzi mi o uwspółcześnienie akcji tragedii Sofoklesa, dokonane w sposób niezwykle nachalny, czytelny i momentami wręcz łopatologiczny. Antygona (Adrianna Malecka) jako żywo przypomina Martę Lempart, a przynajmniej uczestniczki Strajku Kobiet z wypisanymi na tekturce hasłami, a wyrysowywane przez nią na ścianie gwiazdki (w liczbie ośmiu) muszą kojarzyć się jednoznacznie. Nietrudno znaleźć adresata, powtarzanych więc nie wiadomo dlaczego po wielokroć, słów o tyranie, który jest owocem głupoty i pychy nienasyconej nigdy oraz o wybranych wolą ludu, których trzeba słuchać nawet jeśli nie mają racji. W tej oczywistości przesłania do rzeczywistości 2021 roku dość trudno zrozumieć zastosowane przez reżysera elementy wywodzące się z nurtu post–teatralnego (scena kłótni i bójki o rolę występujących pod własnymi nazwiskami Adama Stępnickiego i Mateusza Trojanowskiego). Czyżby chodziło o umieszczenie w spektaklu odpowiednio dużej dawki wulgaryzmów?
Położenie głównego akcentu na ponadczasowość greckich tragedii i ich aktualność spowodowały – w mojej ocenie – ograniczenie możliwości stworzenia dobrych, wyrazistych ról aktorom wstępującym na niełatwą wszak drogę sztuki aktorskiej. Najbardziej żal mi było Julii Biesiady, której reżyser kazał się snuć jako Eurydyce po scenie w pijacko-narkotycznym widzie. Większe pole do popisu mieli Jakub Mikołajczak jako Edyp i Krzysztof Żarowski w roli Kreona. Zwłaszcza ten pierwszy pokazał przekonująco przemianę granego przez siebie bohatera, który z pewnego siebie władcy staje się przestraszonym i bezradnym wobec wyroczni człowieczkiem, by w finale triumfująco powrócić jako… autokrata (?). Przerażająca perspektywa.