Piotruś Pan przez dekady był synonimem niedojrzałości jako świadomego wyboru. Pani Darling, matka trójki dzieci, które wybrały się pewnego razu do Nibylandii, była zagadkową postacią: oprócz matczynej delikatności nosiła w sobie tajemnicę uśmiechu, który nigdy nie był uśmiechem "do końca", albowiem w kąciku ust miała małą skrzyneczkę, dostępną tylko dla Piotrusia Pana. Tyle zapamiętałam z dziecięcej lektury książki Jamesa Matthew Barriego. Miałam okazję odświeżyć tę wiedzę na spektaklu Eweliny Marciniak. Scenariusz Michała Buszewicza jest bardzo zbliżony do pierwowzoru. Poza pewnymi niuansami (rozbudowana rola psa, fabuła zubożona o niektóre perypetie bohaterów w Nibylandii, Zaginieni Chłopcy łagodniejsi niż książkowe istoty "żądne krwi", Piotruś nieco łaskawszy dla swych poddanych, bajka Wendy o nieco innym przebiegu) i współczesnym podrasowaniem dialogów, mamy do czynienia z wierną adaptacją. Pozwala to stwierdzić, że "Pi
Źródło:
Materiał nadesłany
"Didaskalia" nr 9/10