- Rozumiem, że przyzwyczailiśmy się traktować ten zawód inaczej. Jak Holoubek w 1968 roku mówił "Wielką Improwizację" i potrząsał kajdanami, to aktorstwo urastało do rangi narodowego misterium. Tylko że dzisiaj czym tu potrząsać? I przed kim? - rozmowa z ANNĄ MUCHĄ.
Jest pani aktorką czy celebrytką? - O rany, idiotyczne pytanie. Następne będzie, dlaczego nie gram w teatrze Becketta, Różewicza albo Szekspira. W tłumaczeniu Barańczaka, oczywiście. A skończymy na cytowaniu "Potęgi smaku" i konstatacji, że fikanie nogami w "Tańcu z gwiazdami" to dla aktora wstyd. A nie wstyd? - Wstyd jest, jak się to robi byle jak. A ja robiłam to dobrze. Wcześniej w ogóle nie umiałam tańczyć. Gdy na zabawach sylwestrowych wchodziłam na parkiet, to wszyscy uciekali. Nauczyłam się tańca w trzy miesiące, codzienne treningi po dziesięć godzin. I "Taniec z gwiazdami" wygrałam. A teraz muszę wysłuchiwać, że to mało ambitne, że się sprzedałam i zostałam celebrytką. Bo zaczęła pani od świetnej roli u Wajdy w "Pannie Nikt". Potem było kilka ważnych spektakli dla Teatru Telewizji w reżyserii Glińskiego, Pszoniaka. Później już tylko gorzej: "Młode wilki", seriale, teraz telewizyjny show. Nie szkoda? - W Stanach m