W najnowszym spektaklu Gliwickiego Teatru Muzycznego zabrakło reżyserskiego szlifu
Dworzec kolejowy, stacja Moskwa. Pociąg Gliwickiego Teatru Muzycznego z "Anną Kareniną" odjeżdża w dwóch przeciwnych kierunkach: albo teatr muzyczny, albo dramatyczny. Minione dwa sezony należały do Gliwickiego Teatru Muzycznego, nagradzanego Złotymi Maskami. Długo wyczekiwana premiera tego sezonu - "Anna Karenina" w reżyserii Józefa Opalskiego - nie powtórzy tych sukcesów. Nie powstał ani przejmujący dramat, ani wyjątkowe przedstawienie muzyczne. Ze scenicznego peronu, gdzie Karenina spotyka Wrońskiego, spektakl rusza zamiast w jednym, to w dwóch przeciwnych kierunkach. W wieloosobowej obsadzie aktorzy dramatyczni z sąsiednich scen mieszają się z solistami gliwickiej sceny. To artystyczne spotkanie nie wyszło na dobre ani jednym, ani drugim, bo wzajemnie obnażają jedynie niedostatki własnego rzemiosła. Spektakl powinien zyskać tytuł "Aleksy Karenin", bowiem Jerzy Głybin jako jedyny zagrał, a nie tylko odegrał swoją rolę. Jego dramatyczny Aleksy,