Całość za bardzo arkadyjska. Nierzeczywista, nie tylko za sprawą tematyki, ale też z racji przerysowania. Wszystko jest zbyt piękne, proste. Najtrudniejsze problemy w jednej chwili stają się banalne - o "Kantacie na cztery skrzydła" w reż. Jacka Andruckiego w Teatrze im. Siemaszkowej w Rzeszowie pisze Barbara Skrok z Nowej Siły Krytycznej.
"Aniele Boży, Stróżu mój" już najmłodsze dzieci znają tę modlitwę. Wierzą, że cały czas stoi za nimi anioł, Anioł Stróż. Postać ze skrzydłami, ubrana na biało. Czy tak rzeczywiście jest? Czy aniołowie tak wyglądają? Jaki jest ich udział w naszym życiu? W jaki sposób nam pomagają? Te pytania można zadać sobie przed spektaklem, bo po przedstawieniu wszystko będzie już oczywiste. Autor sztuki, Robert Brutter (właściwie Andrzej Grembowicz) połączył angelologię z prozą ziemskiego życia, natomiast Jacek Andrucki i jego Anioł Stróż pochylili się nad reżyserią spektaklu "Kantata na cztery skrzydła" w Teatrze im. Wandy Siemaszkowej w Rzeszowie. Sala spowita w ciemności. Huk. Nikt nie wie, co się dzieje. Różne rzeczy przychodzą na myśl. Ktoś czymś rzucił, ktoś się potknął, a może przewróciła się część scenografii? Gdy zapalają się światła, widzimy kobietę ze sznurem na szyi. Wstaje. To była nieudana próba samobójcza, na