Tylko tak niezwykła artystka jak Cecilia Bartoli mogła się odważyć na szalony pomysł, by zaśpiewać jak kastraci. I przypomnieć tragiczny los setek tysięcy chłopców okaleczonych w imię sztuki - o dwupłytowym albumie włoskiej śpiewaczki, "Sacrificium", pisze Jacek Marczyński w Rzeczpospolitej.
Z Cecilią Bartoli udało mi się porozmawiać, gdy po próbie dotarła do hotelu w Neapolu. Zakończyła już pracę nad płytą "Sacrificium", która dziś ma światową premierę, a z polską ceną pojawi się u nas w połowie października. Niebawem rozpoczyna jednak wielomiesięczne tournée po Europie, do którego musi się przygotować. Płyta odniesie z pewnością sukces, jak wszystkie poprzednie przez nią nagrane. Powiedzieć, że Cecilia Bartoli jest gwiazdą pierwszej wielkości, to za mało. Bilety na jej koncerty rozchodzą się błyskawicznie. Gdy tylko Włoszka o promiennym uśmiechu pojawi się na estradzie, publiczność szaleje z entuzjazmu, który potęguje się z każdym kolejnym utworem. A przecież nie śpiewa popularnych piosenek, lecz ambitny, wręcz wyrafinowany repertuar: wydobyte z zapomnienia arie Vivaldiego, Salieriego czy fragmenty barokowych oratoriów. - To najtrudniejsze przedsięwzięcie w mojej karierze - zaczyna rozmowę o nowej płycie. Jak