"Makbet" w reż. Mariusza Grzegorzka w Teatrze im. Jaracza w Łodzi. Pisze Kamila Mścichowska w Teatrze.
Początek spektaklu Mariusza Grzegorzka przywodzi na myśl raczej "Dziady" niż "Tragedię szkocką" Williama Shakespeare'a. Kiedy widzowie zajmują miejsca, jedyną dekorację stanowi czterdzieści pięć palących się świec. Część ze świec ustawiona na trzech poziomach z tyłu sceny oświetla czarne tło, część osadzona na wysokich świecznikach tworzy szpaler zwężający się pośrodku sceny. Będą zmieniały ułożenia geometryczne, ale pozostaną głównymi rekwizytami. Poza nimi zagra tylko kilka przedmiotów wnoszonych w odpowiednich momentach przez aktorów. Do skojarzeń z utworem Mickiewicza uprawnia także widok posłańca, który przynosi relację z pola bitwy, leżąc niemal krzyżem na przedzie sceny. Za chwilę okaże się jednak, że powaliło go śmiertelne zmęczenie, a tragedia to nie "Dziady", tylko Szekspirowski "Makbet". Korzystając ze współcześnie brzmiącego spolszczenia Jerzego S. Sity, Grzegorzek dokonał w dramacie minimalnych cięć. Stworz