Mieszkałem w Zakopanem, w różnych sezonach, przy ul. Witkiewicza (ojca), niedaleko od will, w których mieszkał Witkiewicz - syn. Znaliśmy się tyle co nic, ale pozostało mi parę portretów z jego "firmy". Witkacego zaliczali zakopiańcy do miejscowych "świrków" jak dentystę-eugenika Mischkego albo jak meteorologa Fedorowicza, zwanego "wiatrem halnym", albo jak Angielkę-malarkę, wrośniętą w Podhale, "panią miss Kuper" (jak ją nazywała Helena Roj-Rytardowa, najpiękniejsza góralka, jaką w życiu widziałem). Pisarstwo Witkacego to jednak była awangarda. A więc droga w przyszłość. Parodiowaliśmy Witkacego w "Bujdałach literackich" (utworek pt. Turkiestan Jeżymord)... a z wypiekami na twarzy czytałem jego powieści. Wbrew Witkacemu - one były przed wojną ważniejsze niż jego teatr. Bo teatr Witkacego to była amatorszczyzna (z "wiatrem halnym" i panią Winifred Cooper na czele), dziwactwo, kpina ze zdrowego rozsądku - teatry zawodowe
Tytuł oryginalny
Ani dwugłowe cielę, ani metafizyka
Źródło:
Materiał nadesłany
Perspektywy Nr 13