Jako dzierżawca poletka teatralnych komentarzy w "Odrze" czuję się zobligowany do paru słów na temat gorącego konfliktu wokół Jana Klaty i prowadzonego przezeń Starego Teatru. Zobligowany, ale i zakłopotany. Takiej rozróby wokół teatru nie było od lat, w dyskusji zabrali już głos wszyscy święci, ci znający się na teatrze i ci znający się na wszystkim - pisze Jacek Sieradzki.
Za parę tygodni, kiedy państwu wpadnie w ręce ten numer miesięcznika, dyskusja albo się wypali, albo pójdzie w jakimś całkiem nie do przewidzenia kierunku. Powiedzmy więc sobie tylko o jednym aspekcie sprawy. Klata, jak wiadomo, postanowił poszczególne sezony swojej dyrekcji dedykować jednemu twórcy z wielkiej przeszłości Starego Teatru, przeglądając i weryfikując w dzisiejszych działaniach jego postawę. W tym sezonie padło na Konrada Swinarskiego. Przeciwnicy Klaty jednym z podstawowych zarzutów uczynili szarganie pamięci wielkiego reżysera, idola krakowskiej sceny, postaci pomnikowej. Pomnikowej? No to cofnijmy się o czterdzieści lat. Mamy lato 1973, Swinarski jest u szczytu. Zrobił już "Dziady", przygotuje w Krakowie jeszcze tylko "Wyzwolenie", rozpocznie próby do "Hamleta". Za dwa lata zginie w katastrofie lotniczej. Wywiad udzielony Annie Schiller publikuje warszawski tygodnik "Kultura". Trzy cytaty. "...Ja zawsze się cieszę, jak istnieje taka p