Zelwerowicz miał zwyczaj opowiadania uczniom anegdot teatralnych z czasów swojej młodości. Małomównością nie grzeszył, ale nie czynił tego ani z gadulstwa, ani dla zabicia czasu. Egzekwował potem te swoje anegdoty przy końcu roku z surowością tą samą, co sceny z "Wesela" i "Fantazego". Kiedyś pamiętałem niemal wszystkie, dziś niemal wszystkich zapomniałem - pisał Erwin Axer w "Sprawach teatralnych".
Większość z nas pamięta dobrze tylko to, co nam samym się przydarza. Zelwerowicz dobrze rozumiał wartość tych anegdot dla podtrzymania ciągłości... czego? Czy ja wiem. Tradycji może, może wspomnień, a może robił to po prostu z miłości do swoich starych kolegów, którzy już odeszli w stronę niepamięci. Dla niego byli jeszcze pełni życia i barwy, dla nas już tylko cienie dzisiaj cienie cieni. Szkoda, że się wtedy nie znalazł wydawca. Dziś takiego nie ma. Anegdoty, które my znamy, anegdoty o Schillerze, Węgierce, Pronaszce, Wiercińskim, Junoszy, Węgrzynie i tylu innych pomniejszych, odejdą w niepamięć, tak jak ich kreacje Pozostaną nazwiska, i to tylko te największe. Szkoda! Wielu anegdot nie można opowiadać, trzeba by je zapisywać dla potomnych. Inaczej obraziliby się żyjący jeszcze ich bohaterowie albo żyjący jeszcze członkowie ich rodzin. Można oczywiście czekać. Ale los bywa złośliwy. Możemy umrzeć wcześniej razem z naszymi ane-