"Amfitrion" w reż. Wojtka Klemma w Narodowym Starym Teatrze w Krakowie. Pisze Grzegorz Jankowicz w Teatrze.
Wojtek Klemm nie ma dobrej prasy i właśnie dlatego należy mu się uważnie przyjrzeć. Nie twierdzę, że krytyka kierowana pod jego adresem jest niesłuszna (podzielam kilka zastrzeżeń), ale w większości wypadków autorzy tekstów na temat Amfitriona całkowicie pomijają tropy poddane przez twórców spektaklu, przenosząc dyskusję na grunt dobrze znanych i bezpiecznych kategorii. Mówi się zatem o sprawnej realizacji komedii pomyłek, o dobrze działającej maszynce aktorskiej, o źle zbudowanych rolach męskich i wiarygodnych rolach kobiecych, o nieprzekonujących chwytach metateatralnych etc. Z tej perspektywy Amfitrion jawi się jako zmontowane naprędce rozrywkowe widowisko: za krótkie, by w pełni usatysfakcjonować miłośników komedii, ale w gruncie rzeczy przyzwoite. Być może zbyt łatwo ulegamy presji gatunkowej identyfikacji: Amfitrion to komedia, z której - jak argumentowała jedna z młodych reżyserek tuż po premierze - nie da się wycisnąć nic wię