„Amator 2020” Małgorzaty Sobieszczańskiej i Norberta Rakowskiego w reż. Norberta Rakowskiego, koprodukcja Teatru im. Kochanowskiego w Opolu i Teatru Śląskiego w Katowicach, w ramach IV Maratonu Teatralnego w Opolu. Pisze Kamil Bujny w Teatrze dla Wszystkich.
Norbert Rakowski w „Amatorze 2020” przedstawia historię Filipa Mosza, syna głównego bohatera „Amatora” Krzysztofa Kieślowskiego. Po ponad czterdziestu latach od zdarzeń przedstawionych w filmie syn idzie w ślady ojca – podejmuje się, choć niechętnie, przygotowania materiału o przedsiębiorstwie, w którym pracuje. Rzecz z pozoru prosta prędko okazuje się nie lada problemem. Mosz, chcąc pokazać prawdę, naraża się dyrektorowi. Przełożony oczekuje bowiem od niego pozytywnego pijarowego obrazu, a nie reportażu o niedoli jego pracowników. Bohater pozostaje jednak niezłomny – twardo trwa przy swoim.
Wystawiony w ramach IV Maratonu Teatralnego spektakl „Amator 2020” ma duży potencjał, ale nie z obecnym, napisanym przez Norberta Rakowskiego i Małgorzatę Sobieszczańską, scenariuszem. Choć należy docenić pomysł próby opowiedzenia o losach Filipa Mosza (syna) i jego rodzinie, to trzeba podkreślić, że bezmyślne przeniesienie historii z PRL-owskiej rzeczywistości do współczesnego świata z góry było skazane na porażkę. Bohater opolskiego przedstawienia, uwikłany w poważny moralny dylemat, wydaje się bowiem zupełnie nieautentyczny i niegdysiejszy. Nie chodzi nawet o to, że wybór, jakiego musi dokonać, niezbyt interesuje widza, tylko o to, że cała dramatyczna otoczka tego wyboru pozostaje zupełnie niewiarygodna. Rakowski przenosi bowiem rozterki i lęki osób żyjących w dwudziestym wieku do kapitalistyczno-korporacyjnej rzeczywistości. Mosz, otrzymawszy zadanie przygotowania filmu-wizytówki dla firmy, chce zrobić to na własnych zasadach, z wybranymi przez siebie pracownikami. Jak łatwo się domyślić, jego wybór nie pada na przedstawicieli stanowisk kierowniczych i biurowych, tylko na osoby niezadowolone i zmęczone wykonywaniem swojego zawodu. Jego decyzja wzbudza sprzeciw zarówno dyrektora, współpracowników, jak i żony. Od tego momentu staje się postacią, której losy idealnie wpisałyby się w egzaminacyjny klucz maturalny – na przykład przy temacie „Czy warto być wiernym swoim ideałom?”. Nawiązuję do szkoły, ponieważ „Amator 2020” wydaje się właśnie spektaklem zrobionym pod szkołę – w bohaterze nie ma żadnej tajemnicy czy niczego nieoczywistego, a wszystko, co przeżywa, także w relacjach międzyludzkich, zostaje literalnie przedstawione. Jakby idealnie pod maturalny klucz.
Gdyby przedstawienie dotyczyło tylko przywołanego wcześniej dylematu, to nie byłoby jeszcze tak źle. Dramat Mosza jest jednak spotęgowany wizją utraty obecnej pracy. Ryzyko bezrobocia organizuje dramaturgię spektaklu i przesądza o sytuacji bohatera (także tej prywatnej, małżeńskiej; żona grozi mu rozwodem). Nieprzystawalność całej sytuacji do obecnej rzeczywistości od samego początku ucina potencjał „Amatora 2020”. Każdy, kto choć trochę zna dzisiejszy rynek pracy, doskonale wie, że nie jest tak, jak to było za PRL-u: na zwolnieniu nie kończy się świat. W przedstawieniu utrata pracy jawi się za to jako najgorsze z możliwych doświadczeń. I nie chodzi wcale o świetne wynagrodzenie czy szczególną sympatię do obecnego stanowiska; syna bohatera filmu Kieślowskiego przeraża sama utrata pracy. Gdyby to był spektakl, którego akcja działaby się w latach siedemdziesiątych XX wieku, to moglibyśmy w ten problem uwierzyć. Ale dziś? W 2021 roku? Zupełnie nie.
Podobnie jest z autentycznością pozostałych postaci. Właściwie żadna z ról nie jest wiarygodna, a aktorzy – jak to ujął Centkowski w „Newsweeku” – „w gruncie rzeczy nie mają co grać”. Scenariusz został bowiem napisany w sposób mało przekonujący, a jego główną wadą jest język – zupełnie nieprawdziwy, nieadekwatny ani do korporacyjnej rzeczywistości, ani do wieku bohaterów. Wiele w tym przedstawieniu klisz i fałszywych wyobrażeń o społeczeństwie (zwłaszcza jeśli chodzi o typy postaci; dyrektor (grany przez Rafała Kronenbergera) jest przewidywalny, żywcem wyjęty z niezbyt udanego serialu o korporacyjnej rzeczywistości; żona (Aleksandra Fielek) ucieleśnia wszystkie te cechy, jakie da się stereotypowej żonie przypisać; współpracownicy są z kolei dokładnie tacy, jak moglibyśmy przed wejściem na salę założyć – cwani, dwulicowi i skupieni tylko na sobie; wyścig szczurów pełną gębą. Słabość scenariusza ujawnia się przede wszystkim w języku i sposobie obrazowania. Anka, grana przez Monikę Stanek, będąca przykładem typowej karierowiczki, mówi w jednej z biurowych, bardziej dramatycznych scen o „wyjebaniu w kosmos” i „kładzeniu lachy”. Naprawdę? Tak zdaniem autorów scenariusza mówią kobiety w wieku 25-30 lat w korporacji? Może tak, ale kilka, jeśli nie kilkanaście lat temu. Przywołane określenia wyszły już z powszechnego użycia, pojawiają się dziś raczej jako sentymentalna reminiscencja poprzedniej dekady.
Rakowski podjął się realizacji ciekawego pomysłu – nie tylko dla widzów teatru, lecz także fanów kina. Interesująca w „Amatorze 2020” jest relacja między kinem a teatrem. W trakcie spektaklu wyświetlane są fragmenty tworzonego przez Mosza obrazu – oglądamy jego nagrania, na których różne postaci, w tym Anka, opowiadają o sobie i swoim życiu. Gdy w planie żywym wydają się „grać” i prezentować własne awatary (skonstruowane w oparciu o oczekiwania innych), w filmie odsłaniają prawdziwą twarz – mówią o lękach, niepokojach i przeszłości. Dochodzi więc do przewartościowania porządków: to nie teatr, czyli miejsce, do którego przyszedł widz, pokazuje prawdę, tylko film; postaci, które stoją przed oglądającym, udają i są niewiarygodne; dopiero zarejestrowane przez kamerę jawią się jako prawdziwe. Na uwagę zasługuje także scenografia – aktorzy oddzieleni są od publiczności z każdej strony ścianami (w zależności od sceny, jej kontekstu i wyświetlanych wizualizacji wyznaczających inną przestrzeń, m.in. mieszkania oraz biura), a odbiorca ogląda ich przez duże prostokątne okna. Przez własne usadowienie na widowni nierzadko odnosiłem wrażenie, że obserwuję świat z jednego z obrazów Edwarda Hoopera – choćby najbardziej znanych „Nocnych marków” lub „Samotności w wielkim mieście”.
Trudno jednak powiedzieć, że spektakl Rakowskiego jest udany. Na wielu poziomach rozczarowuje i nie pozwala aktorom w żaden sposób uwiarygodnić swoich ról. Nie można bowiem dobrze i przekonująco prowadzić postaci, nie mając ani dobrego scenariusza, ani autentycznej historii do zagrania.