Gdyby mi ktoś opowiadał, nie uwierzyłbym. A jednak na płytkiej, pozbawionej wyciągów i bocznych kieszeni scenie Teatru "Rozmaitości" kręci się obrotówka, uruchamiana mężnymi ramionami maszynistów. Mroczne, okratowane korytarzyki prowadzą gdzieś w nieznane trzewia miasta, z metalowym chrzęstem opuszczają się zwodzone mosty, wysoko, na płaskim daszku, zawodzi żebrak, który z kaźni urządził sobie widowisko...
Po "Życiu Galileusza", "Czerwonej magii", "Śnie srebrnym Salomei" i innych spektaklach Henri Poulain raz jeszcze udowodnił, że est scenografem o ogromnej teatralnej inwencji, odważnym i upartym, Którego nie przerażają najtrudniejsze nawet warunki. Maszyneria, którą uruchomił z okazji "Anabaptystów" DUERRENMATTA, jest jednak dla mnie czymś więcej, aniżeli popisem technicznej sprawności, służącym potoczystemu rytmowi zmian - kryje się za nią koszmar, każdy obrót kręgu jest jak obrót koła historii, które zmiażdży nieszczęsnych mieszkańców Muenster. Zarazem - aż boję się wypowiedzieć o głośno - maszyneria ta nie służy niczemu, gubi się pośród niej reżyser, gubią się aktorzy, Duerrenmatt jest piekielnie teatralny, to prawda, ale groza i drwina, z jaką opowiada on o żałosnym upadku miasta Muenster,