Do Warszawy zjechali przybysze z innej planety. Takie wrażenie można było odnieść, oglądając zagraniczne spektakle prezentowane podczas Festiwalu Festiwali Teatralnych "Spotkania". Nie wszystkie nagrodzone na prestiżowych przeglądach przedstawienia okazały się arcydziełami, ale nie w tym rzecz. Chodzi o to, że większość z nich nie mogłaby powstać na naszych scenach - pisze Jacek Melchior w tygodniku Wprost o warszawskim Festiwalu Festiwali Teatralnych "Spotkania".
Dlaczego? Bo do wystawienia szwajcarskiego "Hashirigaki" [na zdjęciu scena ze spektaklu] potrzeba laserowych świateł. Do "Śpiącej królewny after party" przywiezionej z Lubiany - konieczna jest reżyserska dyscyplina. Z kolei aby zagrać sześciogodzinną "Trylogię smoka" rodem z Kanady, konieczni byli artyści, którzy są w swoim fachu absolutnymi mistrzami. Polski teatr znajduje się na etapie, na którym światła są włączone lub nie, a świetnie jest, jeśli palą się te właściwe. Nasi twórcy uwielbiają się popisywać wszystkim, co tylko wymyślą, bez żadnej selekcji. Reżyserzy nie kontrolują przedstawień, więc dramaturgia siada. A aktorzy zachowują się zwykle tak, jak ci z krakowskiego Starego Teatru. Już w drugiej godzinie "Niewiny" - jednego z najlepszych polskich przedstawień ubiegłego sezonu - byli oni wyraźnie znudzeni i sprawiali wrażenie mocno przemęczonych. Pomysłowa inscenizacja na nic się zdała, bo aktorzy, nawet tak wybitni jak Jan Pesze