"Gwiazdy na porannym niebie" w reż. Andrzeja Pieczyńskiego w Teatrze Polskim w Warszawie. Pisze Przemysław Skrzydelski w Gazecie Prawnej - dodatku Kultura.
Czasem odczytanie na nowo tekstów silnie osadzonych w realiach minionych epok nie daje rezultatu. Po próbie odkurzenia z bladych już aluzyjnych odniesień może pozostać niewiele. Na kameralnej scenie warszawskiego Teatru Polskiego udało się tę pułapkę ominąć. "Gwiazdy na porannym niebie" Aleksander Galin napisał w 1982 roku, wówczas był to tekst na wskroś polityczny, i tak też go wystawiano. Szybko zdobył rozgłos, stawiając autora w rzędzie rosyjskich dramaturgów nowej fali. A u nas brano go na warsztat bodaj cztery razy i to tylko w wyjątkowym czasie przełomu '89/'90. Historię kilku dni z życia prostytutek Lory, Anny, Marii i Klary deportowanych z Moskwy na czas olimpiady do internatu będącego niegdyś szpitalem psychiatrycznym pokazuje Pieczyński najprostszymi środkami. Na scenie mamy oszczędną scenografię Jarosława Kiliana, rzędy obskurnych stalowych łóżek szpitalnych, w tle zaś kolejne, tym razem piętrowe. Rzec można, okrutny Andrzej Piecz