Do ostatniej chwili nic nie zapowiadało, że nieśmiały KRZYSZTOF KOWALEWSKI zostanie pamiętnym Zagłobą i bohaterem kultowych komedii Barei, a także uwielbianym panem Sułkiem ze słuchowiska Polskiego Radia. Aktorstwo traktował jako ostatnie deskę ratunku, z braku innych pomysłów na życie.
Już wtedy zadziałała intuicja, bo szybko zasmakował w urokach zawodu, a kolejne role rozpoznawalnego i cenionego aktora potwierdzały, że przypadkowe decyzje czasem okazują się strzałami w dziesiątkę. Scena, plan filmowy czy studio radiowe - gdzie czuje się Pan najbardziej u siebie? - Ostatnio za sprawą seriali nastąpiło w mojej profesji straszne przemieszanie. Pojawili się tak zwani aktorzy, którzy przychodzą z ulicy do serialu i są nazywani aktorami. Z przyjemnością wróciłbym do starej nazwy "komedianci", a ci nowi niech sobie będą aktorami. 0 ileż bowiem lżej grać bełkot niż utwór wartościowy literacko, który najpierw trzeba zrozumieć, a potem kombinować, jak zagrać rolę. Dla każdego rasowego aktora, wywodzącego się z teatru, właśnie teatr pozostanie najważniejszy. To swego rodzaju uczelnia, jedyne miejsce, gdzie do końca życia może się rozwijać. Podkreślmy: dobry teatr, bo zły jest nic nie wart, a - niestety - tych dobrych jest