Człowieka ogarnia rozpacz i pusty śmiech. Przecież w teatrze - na Boga - obowiązują pewne nienaruszalne konwencje. Jedną z nich jest zasada, że gra się dla każdego widza. Także dla tego, który wykupił bilet w ostatnim rzędzie. Jeżeli ktoś tego nie rozumie, bądź nie umie - niech spada! Albo zwróci ludziom pieniądze za bilety i przestanie się nazywać aktorem - pisze Jan Nowicki w swoim felietonie "'Wchodzę w ciemno", na łamach Gazety Krakowskiej.
Długo musiałem Go namawiać. Któregoś dnia jednak zdecydował się wreszcie przyjąć zaproszenie na spektakl i bezkompromisowo zajął miejsce w czwartym rzędzie widowni teatru B. Zdopingowani obecnością znakomitego gościa graliśmy w ten wieczór jak uskrzydleni. Starsi głośniej, młodsi... jeszcze ciszej. W jakiś czas potem F., spytany o opinię na temat przedstawienia, najpierw długo milczał, a potem wyszeptał z trudem: "Bóg zapłać". Bóg, jak przystało na mądrego stwórcę, nie dał - rzecz jasna - ani grosza. Archiprezbiter zaś jeszcze raz wykazał się miłosiernym umiarem przy wydawaniu ocen. Naciskany wyznał jednak ze wstydem, że 60% z tego co mówią aktorzy nie słyszał, że (po uprzednim zrzuceniu winy na niedoskonałość własnego słuchu, wiek i roztargnienie) poddał się w końcu błogiej drzemce. Przypadek, o którym wspominam, nie należy do odosobnionych. Niestety. Ale krytycy teatralni (wśród nich znakomity P.G.) piszą o wszystkim