HAJEWSKA-KRZYSZTOFIK nie ma w sobie pokusy podobania się widzom, budzenia w nich sympatii. Nie boi się kontrowersyjnych tematów i emocjonalnego obnażenia.Chce prowokować, niepokoić, irytować, śmieszyć, zadawać ból...
Z Małgorzatą Hajewską-Krzysztofik spotkałyśmy się tuż po jej śmierci. To mogła być jej 196., 197. albo 198. śmierć na scenie. Nigdy tego nie liczyła. Każda śmierć jest dla niej pierwsza. Podobnie jak role, w które się wciela... Tego wieczoru umierała jako Niobe Queck w "Piekarni" Bertolda Brechta na scenie Starego Teatru w Krakowie. Straciła pracę, dom, odebrano jej piątkę dzieci... Nie malowała się do roli. Nie zakładała peruki ani ubrań z epoki. Wyglądała tak, jakby przyszła prosto z ulicy, aby opowiedzieć widzom swoją tragiczną historię. Mówiła zwięźle i rzeczowo. Nie szukając współczucia. - Chciałam, żeby publiczność wiedziała, że ta postać nie umiera pokornie. Nie chciałam, żeby się nad nią litowano. Choć ma za sobą kilkadziesiąt ról teatralnych i może się pochwalić bogatą filmografią (zagrała m.in. w "Śmierci dziecioroba" Wojciecha Nowaka, "Wronach" Doroty Kędzierzawskiej, "Szczęśliwym człowieku" Małgorzat