EN

15.03.2006 Wersja do druku

Aktora przymus wewnętrzny

Mężczyzna sukcesu, autorytet. Tak o JANIE FRYCZU mówią młodzi i starsi
aktorzy. On sam uśmiecha się skromnie i pyta: naprawdę ja? Przecież ja sam wciąż potrzebuję autorytetu.

Być dla kogoś autorytetem to mieć więcej wymagań wobec siebie - tłumaczy się natychmiast Jan Frycz. - Im dłużej myślę o tym zawodzie, tym bardziej postrzegam go jako serię klęsk. Ten zawód to właśnie "zawód", czyli ciągłe niezadowolenie, ciągła potrzeba znalezienia czegoś więcej. Zrobienia czegoś lepiej. Nie mogę sam siebie nazwać autorytetem, skoro wciąż go szukam. Poza tym, żeby być aktorem, trzeba pozostać trochę dzieckiem. Jana Frycza ciężko ująć w jakiekolwiek ramy. Choć aktorsko zaryzykował wiele razy, do szuflady nigdy nie wpadł. Ani w czasach, kiedy grywał romantyków, ani wtedy, gdy w "Egoistach" Mariusza Trelińskiego biegał w samym gorsecie, ani po "Pręgach", gdzie zagrał surowego, ale i bezsilnego ojca. Na ekrany wchodzi kolejny film z jego udziałem, "Francuski numer" Roberta Wichrowskiego, komedia kryminalna, a Frycz znowu w dobrej formie. Skąd w nim ta pełnia możliwości? Z literatury? Dom rodzinny na ulicy Świętego

Zaloguj się i czytaj dalej za darmo

Zalogowani użytkownicy mają nieograniczony dostęp do wszystkich artykułów na e-teatrze.

Nie masz jeszcze konta? Zarejestruj się.

Źródło:

Materiał nadesłany

Sukces nr 3

Autor:

Agnieszka Prokopowicz

Data:

15.03.2006