"Aida" w reż. Marka Weiss-Grzesińskiego w Teatrze Wielkim w Łodzi. Pisze Adam Czopek w Naszym Dzienniku.
To tak kochane przez publiczność dzieło, z wielkimi scenami zbiorowymi, zbliża się najbardziej ze wszystkich utworów Verdiego do francuskiej grand opery. "Aida", zderzająca dwa światy: egipską potęgę i etiopskie ubóstwo, jest też operą dającą realizatorom niemal nieograniczone możliwości inscenizacyjne, co nie do końca wykorzystał reżyser łódzkiego przedstawienia. Początek jest dziwny, by nie powiedzieć dziwaczny. Na proscenium, na tle potężnej ściany (płaczu?) pojawia się Radames w zimowym płaszczu i cylindrze, zaraz po nim wchodzi Ramfis, też w cylindrze i skórzanym płaszczu do ziemi. Panowie, uchylając cylindrów w geście pozdrowienia, rozpoczynają akcję. Po chwili dołącza do nich Amneris upozowana na paryską kokotę, tytułowa bohaterka ubrana jak... córka faraona. Ściana rozsuwa się na boki i przechodzimy do muzeum egipskiego, a tutaj już mamy pełen przekrój świata podziwiającego eksponaty. Faraon ubrany jak Arab siedzi na... pod