Nie historyczność, lecz ahistoryczność mogłaby być najważniejszą dziś krytyczną strategią w teatrze i sztuce, pozwalającą zapytać o sprawy współczesne w sposób prawdziwie radykalny - pisze Joanna Krakowska w Dwutygodniku.com.
Sztuka krytyczna skończyła się w Polsce gdzieś około roku 2003, kiedy trzeba było wziąć w obronę pierwszą artystkę skazaną w sądzie za stworzenie dzieła "obrażającego uczucia religijne", czyli wtedy, kiedy zamiast wchodzić w żywy dialog z dziełem trzeba było stanąć za nim murem. Od czasu, gdy sztuce zagroziła realna przemoc fizyczna, ideologiczna i administracyjna, jej krytyczna moc uległa rozproszeniu, czy wręcz przekształceniu w strategię wymuszającą apriorycznie fałszywą solidarność. Teatr krytyczny skończył się w Polsce nieco później, a nawet stosunkowo niedawno, być może wtedy, kiedy na premierze spektaklu "W imię Jakuba S." (2011) [na zdjęciu] w Teatrze Dramatycznym w Warszawie publiczność wybuchała śmiechem, jeszcze zanim aktor otworzył usta, i podrywała się do braw, zanim wybrzmiała oskarżycielsko jakakolwiek puenta. Ostatnio Monika Strzępka mimowolnie przypieczętowała śmierć teatru krytycznego: "Wcześniej krytycy lali