- Docierały do mnie przerażające informacje; historia zniszczonego romskiego koczowiska na Kamieńskiego, relacja ze spalenia kukły Żyda w Rynku. Nagle to wszystko, z czym - wydawałoby się - nieodwołalnie się pożegnaliśmy, realnie, groźnie wraca. I niestety, cały świat podąża w zatrważająco jednoznaczną stronę. Traktuję to jako alert - mówi Agnieszka Glińska, reżyserująca sztukę, której premiera odbędzie się w sobotę we wrocławskim Teatrze Capitol.
Magda Piekarska: We Wrocławiu dawno pani nie było... Agnieszka Glińska: Tak, ostatnio byłam w okolicach milenium, z okazji premiery "Czwartej siostry" na Scenie Kameralnej. Dokładnie w grudniu 1999 r. Jaki jest ten powrót? - Mija 30 lat od mojego wyjazdu na studia do Warszawy. Zamknął się pewien etap mojej nieobecności w tym mieście. I wydaje mi się, że jestem gotowa, żeby postawić tu kolejny krok. To bardzo emocjonalna podróż, a praca jest jej odzwierciedleniem. To jest to samo miasto? - To samo, mimo że wyjeżdżałam stąd, kiedy ulice nazywały się inaczej, i wciąż trochę nie mogę się w tych zmianach połapać. Wszystkich pytam, jak się teraz nazywa plac PKWN. Oczywiście, widzę, jak miasto się zmieniło, ale jednocześnie poruszam się wciąż w tej rzeczywistości, którą tu zostawiłam. Dostrzegam ją wyraźniej; myślę, że wtedy byłam za młoda i zbyt smarkata, żeby docenić to miejsce. Widzę wyżłobienia w sobie i mapę mnie sam