- Jeszcze na drugim roku studiów wybrałyśmy się z koleżankami do Warszawy, żeby zaatakować agencje aktorskie i wysyłałyśmy dobrą energię w kosmos z nadzieją, że do nas wróci. I wracała. Dochodziło do spotkań, na których coś "klikało" i tak zaczynały się filmowe przygody - mówi aktorka Agnieszka Żulewska.
Kiedy pierwszy raz zobaczyła Łódź, to się rozpłakała. A potem zdała do tamtejszej filmówki. Dziś radzi sobie świetnie i w teatrze, i w kinie, ale nagród nie traktuje jak potwierdzenia tego, że jest wspaniała, Agnieszka Żulewska opowiada nam m.in. o tym, dlaczego grała w serialach i kiedy przestała czytać recenzje swoich ról. To jest ten moment? - Na dziecko? A jest teraz moment na dziecko? - Żartowałam. Myślałem raczej o twojej pracy. Masz za sobą dwie głośne premiery filmowe, "Chemię" i "Demona", Nagrodę im. Zbyszka Cybulskiego dla "wybitnej indywidualności", grasz w warszawskim Teatrze Polonia, wczoraj miałaś kolejną premierę, tym razem w Teatrze Rozmaitości. Telefon ciągle dzwoni? Kalendarz zapchany? Nie ma się kiedy umówić na kawę? - Przecież siedzimy na kawie. Zupełnie nie czuję, żeby moje życie zmieniło się jakoś diametralnie w ostatnim czasie, nie pędzę od roboty do roboty, spóźniając się wszędzie. I szczerz