"Wesele" w reż. Bodolaya w Teatrze im. Słowackiego w Krakowie. Pisze Tomasz Mościcki w Dzienniku.
Najnowsza krakowska inscenizacja "Wesela" miała nowoczesnością i radykalną modernizacją wzbudzić dyskusję, włożyć kij w mrowisko. Można jednak mniemać, że tak się nie stanie. Jeśli coś ona na pamięć przywodzi - to postać słynnego Franca Fiszera i jedną z kapitalnych anegdot z jego udziałem. Ów Fiszer, siedząc na przedstawieniu "Wesela", półgłosem (a półgłosem Fiszera to było ponoć współczesne solidne nagłośnienie) komentował, co widzi. Na uwagę jednego z widzów, że nie można przez to słuchać tekstu ze sceny, odparł: "tego się nie słucha, to się zna". I rzeczywiście. "Wesele" w reżyserii Węgra Gezy Bodolaya jest przedstawieniem, którego w zasadzie nie trzeba słuchać. I tak znamy te kawałki na pamięć - wraz z tymi opuszczonymi. Można więc spokojnie patrzeć na kolejną inscenizację dramatu Wyspiańskiego, co to miała wpisać się w rzeczywistość czy też ją skomentować. Że się wpisała w rzeczywistość polskiego teatru,