Przystojny, szarmancki, nieprzyzwoicie bogaty i obdarzony boskim głosem. Właśnie mija 70. rocznica śmierci Adama Didura.
W życiu osiągnął chyba wszystko, czego może zapragnąć prawdziwy mężczyzna, spełniony artysta i organizator życia kulturalnego. Miał sławę, wygląd, pięć córek, spośród których trzy - tak jak on - śpiewały w Metropolitan Opera, La Scali, teatrach lwowskim i bytomskim. Kochali go na całym świecie. Pojawiał się na pocztówkach i okładkach popularnych gazet. Stał się nieprzyzwoicie bogaty, ale do pieniędzy miał stosunek raczej lekki. Grał na giełdzie, gdzie zdarzyło mu się stracić kilkaset tysięcy dolarów, a jeszcze więcej przegrał przez pociąg do pokera. Buty kupował w najdroższych sklepach i u najlepszych szewców. Znany był z uwielbienia do samochodów. Niemal co roku kupował nowy i podróżował nim po USA i Europie. Pewnego razu auto sprezentował mu Jan Kiepura, którego Adam Didur nieraz rekomendował do czołowych teatrów. Miał też wpływ na karierę Enrica Carusa, z którym śpiewał ponad 140 razy. Znał się z Ignacym Janem Paderew