Była kiedyś aktorka. Grała u Kieślowskiego, Wajdy, Sass. Dostała nagrodę im Zbyszka Cybulskiego jako nadzieja polskiego kina. Nazywała się Adrianna Biedrzyńska (na zdjęciu). W latach 80. i wczesnych 90. Biedrzyńska, obok Zbigniewa Zamachowskiego i Wojciecha Malajkata, mówiła w polskim filmie głosem pokolenia ówczesnych dwudziestolatków. Role w Ucieczce Tomasza Szadkowskiego czy w czwartym odcinku Dekalogu Krzysztofa Kieślowskiego były jej drogowskazem ku dojrzałemu, interesującemu aktorstwu. Z paru zmarnowanych przez czas stanu wojennego roczników łódzkiej szkoły teatralnej ona znalazła się w garstce ocalonych. Dla tych, którzy pamiętają tamtą Biedrzyńska, oglądanie jej w spektaklach teatru Syrena, takich jak In flagranti czy najnowsza premiera - Stalowe magnolie Roberta Harlinga, to bolesne doznanie. Adrianna Biedrzyńska jest dziś tanią, pozbawioną wyczucia gatunku aktorką farsową. Nie rozbawiającą widowni, nie budzącą sympatii, nie dając�
Tytuł oryginalny
Ada to nie wypada
Źródło:
Materiał nadesłany
Życie Warszawy nr 216