Pamiętam, że wszędzie pachniało świeżą owcą. Sto lat temu, w środku morderczego lata, leżałem na kocu w Zakopanem, na jakiejś łączce, rzut kamieniem od wejścia do Doliny Białego, leżałem i miałem butelkę, która nie pomagała. Było południe, świerki miękły jak plastelina, cień błagał o wodę, trawa marła pod ciężarem niebywałej ilości brunatnych owczych "bobków" świeżych, niczym bułeczki, jeszcze słychać było ostatnie dzwonki redyku, co szedł, żeby jakoś przeżyć, zawisły w powietrzu uroczy odorek przyszłych góralskich swetrów wełnianych nijak nie chciał ustąpić, a ja czytałem "Mróz" Bernharda, czytałem jego "Oddech", przy pomocy zdań pisarza, który na dnie oka pielęgnował wyjątkowy gatunek ciemności, próbowałem się podnieść. Czytałem o mrocznej podszewce świata, czytałem o lodzie śmierci, o oddechach, z których każdy jest ostatnim, z akapitu na akapit coraz głębszy się stawałem, zgadz
Tytuł oryginalny
Aaa, kotki dwa...
Źródło:
Materiał nadesłany
Dziennik Polski nr 294