"A, nie z Zielonego Wzgórza" w reż. Katarzyny Raduszyńskiej w Teatrze im. Szaniawskiego w Wałbrzychu. Pisze Elżbieta Gargała w Tygodniku Wałbrzyskim.
To tak jakby kawał surowego mięsa życia wrzucić na scenę, albo fikcję sceniczną wypuścić poza teatr i zderzyć jeszcze rozmarzona opowieść o "Ani z Zielonego Wzgórza" z całkiem współczesnymi obserwacjami relacji kobiet ze światem, kobiet między sobą, kobiet z mężczyznami, relacji między córkami i matkami. Efekt jest piorunujący, szczególnie gdy jest się kobietą - co stwierdziłam po spektaklu o sobie, bo wtedy jeszcze przepuszcza się tę mieszankę przez filtr własnych emocji. Emocji, emocji. Rzeczywiście, może to nie Ibsen, te Głuchowska i Raduszyńska - autorki tekstu, ale przecież to głęboka, refleksyjna obserwacja rzeczywistości. Całkiem sensowne przyglądanie się tej rudowłosej dziewczynce, która najpierw marzy, by ktoś wybrał właśnie ją wśród innych sierot i zabrał z domu dziecka, potem, by pokochała ją przyjaciółka i jakiś miły chłopiec, potem by się kształcić, realizować ambicje swoje i kochanych opiekunów, w końcu,