To chyba najbardziej szalony pomysł na biznes. Już Jerzy Grotowski, wizjoner i reformator teatru twierdził, że to nie może się udać - o teatrach prywatnych piszą Artur Włodarski i Sylwia Śmigiel w w Gazecie Wyborczej.
Faktycznie, teatr to nie apteka, sklep z butami czy zakład pogrzebowy. Świetnie można się bez niego obyć, co przyzna połowa Polaków, która nigdy nie uległa urokom Melpomeny. A ta musi konkurować dziś z 10. i 11. muzą. Walczyć nie tylko o nasze pieniądze, ale i czas. W telewizorze mamy już nie 5, ale 500 kanałów. Mamy DVD z ostrym jak brzytwa obrazem i wielokanałowym dźwiękiem. No i mamy Internet, w którym jest wszystko. Po co więc komu teatr? Zwłaszcza w kryzysie? Tyle że właśnie teraz teatry wyrastają jak grzyby po deszczu. Jak to możliwe, że wychodzą na swoje? I to prywatne? By to ustalić, udaliśmy się do kilku z nich. 1. Agencja Gudejko czyli teatr bez sceny To największa i najstarsza taka firma w Polsce. Od 10 lat produkuje spektakle lekkie, łatwe i przyjemne. Mieści się w zagłębiu filmowym przy Chełmskiej w Warszawie. Zjawiamy się tam w środku castingu i dyskusji "co tu zrobić, by jeden aktor mógł grać w dwóch teatrach naraz".