Przeładowanie wizualnymi chińskimi elementami kompletnie odwraca uwagę od historii nieszczęśliwej córki Króla Smoka, której pomógł zwykły śmiertelnik - o "Córce Króla Smoka" w reż. Ireny Dragan w Teatrze Lalki i Aktora Kubuś w Kielcach pisze Agnieszka Kozłowska-Piasta z Nowej Siły Krytycznej.
Z czym kojarzą nam się Chiny? Chyba przede wszystkim z plastikową tandetą i podróbkami markowych wyrobów "Made in China". Najnowsza premiera "Córka Króla Smoka" w reżyserii Ireny Dragan to spektakl tak przeładowany chińskimi motywami, że bardziej przypomina sklep "Wszystko po 4 zł" niż wysmakowane dzieło zainspirowane tą egzotyczną kulturą. Teatr Lalki i Aktora "Kubuś" zaproponował małym widzom kolejną - po arabskiej "Baśni o rumaku zaklętym", irańskim "Alibabie i czterdziestu rozbójników", żydowskich "Ośmiu światłach Chanuki" - wyprawę do egzotycznego kraju. Pracę wykonano aż zbyt sumiennie. Ilość chińskich motywów włożonych w godzinny spektakl może oszołomić. Mamy chiński teatr cieni, stroje i maski dla aktorów inspirowane ściśle skodyfikowanymi kostiumami Opery Pekińskiej. Jest olbrzymi smok, chińskie wachlarze, lampiony, parasolki, ozdoby i naczynia, a nawet chińska tradycyjna muzyka. Narratorka grana przez Ewę Lubacz przybiera