Już po pierwszym czytaniu tego utworu uświadomiłem sobie, że trudno znaleźć przestrzeń, w której można by ją wystawić. Teatr pudełkowy z czwartą ścianą nie spełni tego zadania. Będzie jedynie "operetkowy", a tu chodzi o coś więcej. Reżyser Mikołaj Grabowski opowiada o Gombrowiczu i sobotniej premierze "Operetki" Janowi Bończy-Szabłowskiemu z Rzeczpospolitej.
Twórczość Witolda Gombrowicza zna pan jak mało który reżyser. Wielokrotnie mierzył się pan z jego "Trans-Atlantykiem", sięgał pan po "Ślub", "Iwonę", "Dzienniki", a "Operetka" była zawsze gdzieś z boku. Dlaczego? Mikołaj Grabowski: Już po pierwszym czytaniu tego utworu uświadomiłem sobie, że trudno znaleźć przestrzeń, w której można by ją wystawić. Teatr pudełkowy z czwartą ścianą nie spełni tego zadania. Będzie jedynie "operetkowy", a tu chodzi o coś więcej. Rzecz bowiem dzieje się w jakimś punkcie zawieszenia między Ziemią a kosmosem, w przestrzeni niby nam znanej i równocześnie trudno nazywalnej. Gombrowicz mówi o rzeczach poważnych, niezwykle istotnych, ale próbuje to ubrać w formę operetkową, czyli nadać temu blichtr przyziemny, banalny. Te puste rytuały "Operetki" są jej siłą, walorem i równocześnie pułapką dla twórców. Ponieważ to "banalne" ma być wypełnione istotną treścią, a to "puste" tak naprawdę pełne po b