- Nigdzie nie bywam, bo nie lubię. Jestem totalną super-hiper-anty-gwiazdą! Życie mnie nauczyło cierpliwości, a teatr dobrych relacji z ludźmi, bo spektakl to przecież praca zespołowa - mówi MARIA PAKULNIS, aktorka Teatru Ateneum w Warszawie.
Urodziłam się w Giżycku, małym wówczas miasteczku jako najmłodsza z czwórki rodzeństwa. Panowała bieda, powszechnie jadało się to, co wyhodowano w ogródkach - w naszej kamienicy ogródki mieli wszyscy. Nienawidziłam okropnie obrywania czarnych porzeczek. Ale potem mieliśmy galaretki porzeczkowe, najlepsze do mazurków. Do dziś zawsze staram się mieć parę słoików w spiżarni. Bardzo często jadało się ryby, bo wokół były jeziora.W dzisiejszej Warszawie smażona ryba w zalewie octowej to rarytas. Mnie to śmieszy... Dla nas było to najbardziej pospolite jedzenie. Jedliśmy ryby świeże, wędzone, smażone, zawsze było ich pełno, więc mama część po smażeniu zalewała - stały codziennie w spiżarce oraz w specjalnym schowku w ścianie kamienicy, pod oknem (nie było przecież lodówek), tak żeby każdy mógł sobie wziąć. Czasami już patrzeć na nie nie mogłam... Mama, Litwinka z pochodzenia, bardzo dobrze gotowała. Przynosiła z targu osełki świe