"Sceny niemalże małżeńskie" z Teatru Ateneum w warszawie na III Krakowskich Miniaturach Teatralnych. Pisze Wacław Krupiński w Dzienniku Polskim.
Małżeństwo, jak każda sztuka, nie może się obejść bez scen. Ot, myśl, jakże zgrabnie ujmująca to, co każdy, kto doświadczył okowów, zna z autopsji. Jedna z wielu myśli, jakie Stefania Grodzieńska zapisała przez lata w tomach felietonów, autobiograficznych wynurzeń, w skeczach pisanych na potrzeby radia, estrady. Mówiła o sobie humorystka. Inni, jak Zbigniew Korpolewski, dodawali: "Inteligentna, posługująca się ciętym piórem, złośliwa, ale nawet w swoich złośliwościach bardzo życzliwa ludziom i światu". Ktoś inny dodał, że nawet "rozdając kopniaki, czyniła to stopą obutą w baletkę". Od baletu, w warszawskim teatrzyku Cyganeria, zaczęła wszak swą karierę; potem legendarny Jarosy, zobaczywszy w tancerce "rzewnego komika", zaprosił ją do Cyrulika Warszawskiego, gdzie w 1937 roku poznała przyszłego męża, satyryka i komediopisarza - Jerzego Jurandota. Spędzili z sobą 42 lata, do jego śmierci. Od dwóch lat nie ma wśród nas i Grodzień