Umiejętne balansowanie na granicy etyki i estetyki - o spektaklu "Historii brzydoty" w reż. Anny Piotrowskiej we Wrocławskim Teatrze Pantomimy pisze Mateusz Węgrzyn.
Jak mimo fetyszyzacji ciała i utopijności mody opowiedzieć w teatrze o brzydocie? Z jednej strony zbytnia uniwersalność, powtarzanie oczywistości, z drugiej zaś - banalizacja wywołana dosłownością. Annie Piotrowskiej w "Historii brzydoty" udało się uniknąć tych skrajności - ewokując w pantomimie i tańcu podstawowe dylematy artystyczne i egzystencjalne, umiejętnie balansuje na granicy między etyką i estetyką. Im dalej w spektakl, tym bardziej ta granica się zaciera. Na scenę wychodzi z widowni pięć aktorek trzymających w rękach białe, metalowe krzesła. Zajmują miejsca na dużym kwadracie wyznaczonym dyskotekowymi diodami. Na przodzie znajduje się biała, szpitalna waga. W tyle umieszczono białą szafkę na lekarstwa. Po bokach zaś stoi kilkanaście reflektorów, jakby wypożyczonych z fotograficznego studia czy modowego wybiegu. I to już właściwie wszystkie elementy ascetycznej scenografii zaplanowanej na Scenie na Świebodzkim. Oprawę plastyczn�