Jerzy Wróblewski odnajduje w sztuce Williamsa "Tramwaj zwany pożądaniem" kontrapunktową technikę zestawiania delikatności z brutalnością, liryzmu z ekspresją, ciszy z hałasem, szeptu z krzykiem. Cały czas przeplata lub prowadzi równocześnie odmienne, przeciwstawne linie melodyczne, zderza ze sobą różne osobowości, istotę życia oraz zewnętrzną powłokę, pełnię światła i światło ukryte za kolorowym abażurem. Tak widzi reżyser egzystencjalną materię dramatu. Realia czasu i miejsca akcji pomija. Amerykańskości w przedstawieniu prawie nie ma. Rozpłynęły się gdzieś atrybuty amerykańskiego południa. Na drugim planie nie ma na przykład ludzi ciemnoskórych. Problematyka socjalna też nie daje znaku. Mało kto zauważa, że początkiem historii jest zdeklasowanie społeczne dwóch sióstr. Pozostaje siła gry uczuć i pożądań. Realizm jest uzupełniony motywacjami głębiej ukutymi, modną kiedyś psychoanalizą, kompleksami, urazami. Sztuka ni
Źródło:
Materiał nadesłany
"Gazeta Olsztyńska" nr 110