- Na początku nie było tak różowo. Przez pierwsze miesiące nie wiem, czy zapełnialiśmy pół widowni. Zastanawialiśmy się, co z tym zrobić, nawet sami sprzedawaliśmy bilety na Świdnickiej - rozmowa z PAWŁEM OKOŃSKIM, grającym we wrocławskim "Mayday" od 19 lat.
Jacek Antczak: Teatr Polski zagrał farsę Raya Cooneya już tysiąc razy. Ile razy Pan oglądał ten spektakl? Paweł Okoński: W całości? Raz. W połowie lat 90. W Chicago. Siadłem sobie w ostatnim rzędzie ze szklaneczką bourbona, którą udało mi się przemycić na widownię. Bawiłem się świetnie i tak wciągnąłem, że dopiero w połowie uświadomiłem sobie, że gram w tym spektaklu. Graliśmy wtedy "Mayday" gościnnie w wielkiej sali Copernicus Center i raz zagrałem ja, a raz reżyser sztuki - Wojciech Pokora, który na co dzień gra Johna Smitha w Teatrze Kwadrat. I tylko raz to nie Pan zagrał Johna Smitha? - Pokora zagrał jeszcze raz, podczas 150. spektaklu, kiedy ówczesny dyrektor Jacek Weksler chciał uczcić niespodziewany sukces naszej sztuki. Ale żebym czuł się dobrze, wymyśliliśmy, że zagram Cyryla. Na co dzień w "Mayday" Bobby, mój sąsiad gej, tylko mówi, że mieszka z Cyrylem, ale ta postać nie pojawia się na scenie. Tym razem weszliśmy raz