Pod wierzchnią warstwą rozczarowań i mimo tonu narzekań na (i tu użyjmy Puzynowych metafor) jałowość dramatu i martwotę ówczesnych teatrów instytucjonalnych, bezwład i skostniałość zawodowego aktorstwa oraz bezbarwne fale kiczu zalewające w końcu także sceny studenckie - pisanie Puzyny okazuje się pełne życia. Ale czy dzisiaj dla nas jest wciąż żywe? A gdyby, szukając na to pytanie odpowiedzi, odwrócić ostrze krytyki i "przyszpilić" życiem pisarstwo samego Puzyny? - pisze Zofia Smolarska w "Dialogu".
1. "Po jaką zresztą cholerę w ogóle pisać o teatrze, jeśli nie po to, by pisać o życiu?" 1 - to retoryczne pytanie postawione przez Konstantego Puzynę w jednym ze szkiców "Półmroku" przytacza się za każdym niemal razem, gdy się o Puzynie mówi lub pisze. Służy zazwyczaj potwierdzeniu wizerunku krytyka, dla którego najważniejsze w teatrze było to, że wyraża prawdę swego czasu. Upraszczając: gdy czasy są kiepskie, to i teatr martwy, a gdy czasy robią się ciekawe, teatr rozkwita. Wypada także zauważyć, że było to rozpoznanie o charakterze normatywnym: w teatrze powinno o "coś" chodzić, o nas, o nas dzisiaj. Wskazuje się na "taktyczny" cel tego rozpoznania. Krytyk, stawiając teatrowi diagnozę, stawiał jednocześnie diagnozę współczesnej Polsce. Diagnoza ta najczęściej oscylowała między dwoma skrajnymi biegunami: teatr mógł być żywy albo martwy. Choć sformułowania Puzyny wydają się kategoryczne, proces orzekania - jak sam twierdził - ni