"Urodziny Stanleya" w reż. Barbary Sass w Teatrze Miejskim w Gdyni. Pisze Grażyna Antoniewicz w Polsce Dzienniku Bałtyckim.
Zgodnie z dobrym recenzenckim obyczajem, powinnam napisać, o czym jest spektakl. Ba, i tu pojawia się problem. Pozornie jest to realistyczna, prościutka sztuka. Akcja "Urodzin Stanleya" Harolda Pintera dzieje się w małym pensjonacie nad morzem, w którym przebywają podstarzała Meg, właścicielka pensjonatu, Peter - jej mąż, i jedyny lokator Stanley, bezrobotny pianista. Muzyk jest zaniedbany, nieogolony i znerwicowany. Nie wychodzi z domu. Ukrywa się, boi? Ale kogo, czego? Jest też ładniutka, pełna kokieterii sąsiadka Lulu. Sielankowe życie nad talerzem owsianki przerywa pojawienie się dwóch tajemniczych mężczyzn, Żyda Goldberga i Irlandczyka McCanna, którzy burząc leniwy rytm domu - wprowadzają atmosferę zagrożenia. Napięcie rośnie, a kiedy już, już zdaje się nam, że wiemy o co chodzi, nasze domysły sypią się jak domki z kart. Nie potrafimy przewidzieć, jak potoczą się wydarzenia, a postaci pozostają do końca tajemnicą i to jest u Pintera n