Początek zawsze jest symptomatyczny: w polskiej prapremierze "Szosy Wołokołamskiej" w reżyserii Barbary Wysockiej, pokazywanej gościnnie na spielzeit'europa w Haus der Berliner Festspiele, początku nie ma. Polska reżyserka wrzuca publiczność w opowieść, która już dawno się rozpoczęła - pisze Lena Schneider w Theater der Zeit.
Podczas gdy widzowie zajmują jeszcze miejsca na bocznej scenie, tekst Müllera jest już obecny, przewijany jako wideo projekcja na ścianach sceny, a do tego jeszcze mówiony do mikrofonu przez jednego z trzech aktorów. Żadnych oskarżeń, żadnych sentymentalnych wspomnień, za to sprawozdanie z faktów roku 1941, podawane do protokołu: "dwa tysiące kilometrów stąd Berlin / sto dwadzieścia kilometrów Moskwa". Stukot maszyny do pisania jest akompaniamentem dla tych zdań, wyłapuje, co zdradzają wspomnienia (a to nigdy nie jest wszystko). Przegapiliście początek - konstatuje ten właśnie początek. A chodzi zapewne i o to: Gdzie byśmy nie zaczęli opowieści, zawsze jest to kwestia dowolności. Historia zawsze była obecna już wcześniej. Życie jako zapętlenie. Historia jako pętla nieskończona między tym, co było, i tym co nadejdzie, a w tym wirze uwikłany człowiek. W ten sposób "Szosa Wołokołamska" Heinera Müllera pokazuje prawie trzydzieści lat historii