Wiesławowi Dymnemu, bo o nim mowa, należała się taka książka, jaką napisała o nim Monika Wąs. Nieulegająca pokusie zatrzymania się na, jakże licznych, anegdotach. Tych jest tu, owszem, sporo, ale i cała masa jakże rzetelnych, sprawdzonych informacji - pisze Krzysztof Masłoń w tygodniku Do Rzeczy.
Trudno powiedzieć, czy był lepszym pisarzem, czy aktorem, plastykiem, czy odtwórcą pisanych przez siebie monologów. Przyjaciele wspominają, że bez przerwy coś robił: jak nie malował, to szył, pisał, remontował. W wolnych od zajęć chwilach pił, a potem się awanturował. Po trzeźwemu towarzystwo wybierał starannie, po pijaku towarzystwo wybierało jego. Wiesławowi Dymnemu, bo o nim mowa, należała się taka książka, jaką napisała o nim Monika Wąs. Nieulegająca pokusie zatrzymania się na, jakże licznych, anegdotach. Tych jest tu, owszem, sporo, ale i cała masa jakże rzetelnych, sprawdzonych informacji o życiu człowieka, który dziś przez młode pokolenie postrzegany jest jedynie jako mąż swej (trzeciej) żony - Anny Dymnej. Był twórcą i twarzą krakowskiej Piwnicy pod Baranami już w latach 60., ale to dopiero w następnej dekadzie stał się jej pierwszorzędną postacią, a teksty, które prezentował - najpierw z Krzysztofem Litwinem, a następn