"Wzorowało się na nim i naśladowało go wielu, lecz nikt mu nie dorównał" - pisano. Minęła 155 rocznica urodzin Kazimierza Kamińskiego, jednego z najwybitniejszych polskich aktorów swoich czasów. Lubił przyjeżdżać na lato do Sopotu. Żył tu według rytuału. Wstawał o 6 rano i do 9, w szlafroku, na balkonie z widokiem na morze uczył się nowej roli - pisze Gabriela Pewińska w Polsce Dzienniku Bałtyckim.
"Kuję rolę. Ty śpisz, boś młody i nie masz nowej roboty na karku, a ja tak co dzień pracuję, bo muszę na pierwszą próbę umieć cały tekst jak pacierz, wtedy dopiero można myśleć o grze i o rzeźbieniu postaci" - mówił do swego kompana, młodego aktora Jerzego Leszczyńskiego, który potem te wakacje opisze w pamiętnikach. Po godzinie 9 Kamiński jadł śniadanie, o którym żartem mówił, że to zapłata za pracę, po śniadaniu kąpiel w morzu lub spacer. Kres jego życia to tragedia. Skrzep w nodze. Konieczna operacja, z którą zwlekano, bo aktor miał słabe serce. Jednak, gdy już nie było wyjścia, lekarze - w stołowym pokoju jego domu - dokonali amputacji lewej nogi. W prasie ukazały się wzmianki o chorobie wielkiego artysty, który nie domagał już wcześniej, choć ze sceny nie zszedł niemal do końca. Po jednym z ostatnich występów do jego garderoby zagląda zachwycony rolą Stefan Jaracz. Ujrzał Mistrza, jak siedział zgarbiony, zlany potem, żo